ZWIERZENIA AUTYSTKI
Tym razem udało mi się napisać na czas, choć to małe oszustwo. Bo to, co Wam przedstawiam dzisiaj, to mała część większego projektu, nad którym się ostatnio skupiam.
Jestem bardzo ciekawa, czy chcielibyście czytać coś takiego. Zwierzenia autystki oparte na liście cech autystycznych. Lista jest długa, pozbierana z moich doświadczeń, cech fizycznych i cech charakteru, oparta także na zestawieniach cech autystycznych dostępnych w internecie. Po prostu wyliczyłam wszystko, co dotyczy mnie, i do tych cech dodaję swoje doświadczenia, tak żeby to nie były tylko suche fakty, a coś mocno osadzonego w rzeczywistości. Może ktoś też się w tym odnajdzie.
Na początek kilka cech fizycznych, które mogą być związane z ASC, a na pewno opisują mnie.
- Mam wysoki, piskliwy głos – mam młodo brzmiący głos?
- Mam długie ręce i nogi, dużą głowę.
Jak na kobietę jestem dość wysoka, 175 cm wzrostu. Oczywiście przekłada się to na długie nogi, długie ręce, stosunkowo duże stopy i dłonie. Może nawet te nogi i ręce mam dłuższe niż przeciętny człowiek? W trakcie nauki pływania, instruktorka wielokrotnie chwaliła mnie, że mam bardzo dobrą pływalność. Właśnie z uwagi na te proporcje nóg, stóp, rąk i dłoni. Notabene, nigdy tej swojej pływalności nie wykorzystałam, pływać się nie nauczyłam. Co więcej, ja się boję wody. Potrafię przez chwilę przemieszczać się na wodzie na plecach, o ile odważę się na niej położyć, ale jest to możliwe. Warunek konieczny, dno musi być w zasięgu moich nóg, muszę mieć możliwość stanięcia w każdej chwili. Kraulem przepłynę na tyle, na ile mi starczy oddechu. W chwili, kiedy robię wydech pod wodą i mam puste płuca, dostaję ataku paniki, i koniec mojego pływania. A żabka jest dla mnie zbyt skomplikowana do skoordynowania, inne ruchy ręce, inne nogi – to za dużo dla mnie.
Głowę też mam dużą, chociaż nie nadnaturalnie. Ale łatwo daje się to zauważyć, jeśli tylko próbuję kupić sobie jakieś nakrycie głowy. Przypomina mi się pewna anegdota. Jeszcze w czasach wczesnej podstawówki poszłyśmy z mamą na targ, kupić mi czapkę. Stół, dość sporych rozmiarów, był kopiato zarzucony czapkami. Mój gust nie miał nic do gadania, liczyło się tylko to, czy czapka zmieści mi się na głowę. Z całej tej góry czapek, pasowały na mnie tylko 2 lub 3! Pani obsługująca stoisko powiedziała „Nie uwierzyłabym, gdybym tego nie widziała”. Tak samo mam problem z czepkami na basen. Też są za małe, a jeszcze muszą zmieścić moje gęste włosy. Na urlopie próbowałam kupić sobie kapelusz przeciwsłoneczny, żeby tak elegancko było i ładnie. Akurat. Żaden nie pasował. Żeby osłonić głowę przed słońcem, kupiłam w końcu czapkę z daszkiem – prawdopodobnie na dziale męskim.
Gdzieś czytałam, że osoby autystyczne mają stosunkowo duże głowy, ale nie pamiętam, gdzie. Jeśli znajdę, to wstawię źródło.
Co do głosu, to nie lubię jego brzemienia. Choć nie jest to niczym szczególnym, chyba większość ludzi nie lubi się słyszeć. W jednym z zestawień cech autystycznych dotyczącym kobiet znalazłam stwierdzenie, że „ma młodo brzmiący głos”. Nie wiem, czy mój głos brzmi młodo, raczej czasami dziecięco. Określiłabym go jako wysoki, piskliwy. Szczególnie kiedy jestem rozemocjonowana.
- Wybiórczość pokarmowa – nie piję mleka
- Mam niezdrowe relacje z jedzeniem, objadam się kompulsywnie, zajadanie emocji
- Mam problemy z jelitami, nietolerancje pokarmowe (laktoza).
Zanim poszłam do szkoły, byłam dzieckiem – niejadkiem. Chuda, blada. Babcia mówiła o mnie, że jestem niedożywiona. Prawda jest taka, że odkąd pamiętam, od najwcześniejszego dzieciństwa nienawidziłam mleka. Mam tak do tej pory, nie przełknę. Nie dziwię się, że byłam taka chuda, skoro karmiono mnie mlekiem. Jadłam tyle, żeby przeżyć. A ciekawostką jest, że przetwory mleczne bardzo lubię, wszelkie jogurty, sery, kwaśne mleko. Wręcz żółty ser traktuję jako swoje „komfortowe jedzenie” (ang. comfort food). W dzieciństwie takim moim „comfort food” było jajko. Podobno chodziłam ze swoim garnuszkiem i krzyczałam „łało”, czyli jajko.
Wszystko zmieniło się, kiedy poszłam do szkoły. Nagle zrobiłam się wszystkojedząca (poza mlekiem oczywiście), rodzina ucieszyła się, że jem, i przeoczyła moment, kiedy zaczęłam tyć w szybkim tempie. W drugiej klasie miałam już solidną nadwagę. Dzieci w klasie były bezlitosne przezywano mnie „gruba”. Objawiły się moje problemy z jedzeniem, zajadanie stresu i kompulsywne objadanie się. Chyba tylko kilka razu w życiu tak się stresowałam, że nie mogłam jeść. Pierwszy raz na maturze ustnej. A tak, każdy stres, to jem, jem, jem.
Schudnąć próbowałam wielokrotnie, z lepszym bądź gorszym skutkiem. Najlepiej wyszło mi w 2008 roku, kiedy schudłam około 30 kilogramów, i efekt utrzymywał się przez kilka lat. Ciężka to była praca, głównie nad sowim psyche i stosunkiem do jedzenia. Niestety potem znów, w ciągu roku, kompletnie niezauważalnie dla siebie, zaczęłam tyć, i wróciłam do dawnej wagi.
Nie mam też problemu z jedzeniem tego samego jedzenia, wręcz bardzo mi to odpowiada. Obecnie, od miesięcy (!) jem na śniadanie serek wiejski z dżemem truskawkowym. Mogę przez 4 czy 5 dni jeść tę samą zupę, wcale mi się takie jedzenie nie nudzi.
Odkąd pamiętam, miałam też problemy z jelitami, wzdęcia, gazy itd. Rozwinęło się to do kompletnej deregulacji jelit. Może to się wiązać z tym, że w dzieciństwie brałam dużo antybiotyków (często miewałam anginy), a obecnie wiadomo już, jak bardzo antybiotyk niszczy florę jelitową. Badania wykazały, że po tygodniowej kuracji antybiotykiem flora jelitowa odnawia się nawet rok. Zatem nie ma co się dziwić, że miałam zniszczone jelita i doczekałam się całego szeregu nietolerancji, w tym nietolerancji laktozy. Na szczęście po kilkuletnim leczeniu, nietolerancja cofnęła się.