bursztyn

Ostatnio  opowiadałam o adaptacjach i trochę o tym, jak różne może być spektrum autyzmu. Od bardzo stereotypowych objawów, ciężkich objawów, do tych bardzo nietypowych, kiedy autystki mają przyjaciół/ki i kamuflują objawy autyzmu. Co więcej, okazuje się, że autystki i autyści również mogą potrzebować i dążyć do relacji. Mogą też potrzebować przynależności i akceptacji grupy.

Ja w relacjach

Zdecydowanie najlepiej charakteryzuje mnie adaptacja ekstrawertyczno-kamuflującej. Mam kilka bliskich relacji, choć może nie wyglądają one tak jak pomiędzy osobami neurotypowymi. Ale kto powiedział, że jest jakiś jeden konkretny wzorzec relacji? Jeśli dany układ odpowiada obu osobom to wszystko jest w najlepszym porządku.

Zazwyczaj do nawiązania bliższej relacji, zakumplowania się, potrzebuję trochę czasu (trochę, czyli kilkanaście miesięcy do paru lat) i obserwowania danej osoby. Czy ja się będę czuła bezpiecznie w towarzystwie danej osoby, jak się taka osoba zachowuje, czy ma tendencję do przekraczania czyichś granic, czy je szanuje, itp. Trochę też potrzebuję się takiej osoby nauczyć w kontekście komunikacji niewerbalnej, sposobu ekspresji. Często też trudno mi przejść od takiego kumplowania się do bardziej przyjacielskiej relacji, na następny poziom. Bo bliskość emocjonalna, rozmowy o emocjach, wspólne przeżywanie, zwierzanie się sprawiają mi olbrzymią trudność. Znacznie łatwiej mi się zbliżyć do kogoś na bazie wspólnego hobby, zainteresowania czy choćby pracy. Mam szczęście, że moi przyjaciele to akceptują i trwają przy mnie. Moja potrzeba relacji jest zaspokojona, a oni mają innych przyjaciół, z którymi tworzą relacje na bardziej emocjonalnej bazie [radaktorka powiedziała, że nie doceniam siebie w relacjach].

Fakt, że trudno mi stworzyć bliskość emocjonalną, wynika po części z wychowania, bo u mnie w domu w ogóle nie mówiło się o emocjach, więc nie miałam możliwości obserwacji, nauki przez kopiowanie, i dopiero teraz się tego uczę. Po części wynika to również z tego, że programowo nie rozpoznaję własnych emocji. Mimo, że odczuwam i przeżywam bardzo głęboko, tych emocji mam znacznie więcej niż osoby neurotypowe, to nie potrafię tego okazać. Stąd też trudności w relacjach, kiedy rozmowy są o trudnych sprawach, ja się często wycofuję. Może się wydawać, że nie wykazuję empatii, że się nie interesuję, a dla mnie jest po prostu za trudno. Współodczuwam bardzo mocno, tylko nie wiem, jak to przedstawić drugiej osobie. Nadmiar emocji utrudnia mi komunikację bardziej niż zazwyczaj. A mówienie o sobie to już w ogóle poziom megazaawansowany. 

Jeśli chodzi o naukę przez kopiowanie i obserwację takim przykładem jest m.in. utrzymywanie kontaktu wzrokowego. Bo ja to wiem, że utrzymanie kontaktu wzrokowego zacieśnia więź pomiędzy rozmówcami, zbliża. Tymczasem ja unikam kontaktu wzrokowego. A im trudniejsza rozmowa, tym rzadziej patrzę na rozmówcę, a częściej patrzę gdzieś obok czy w podłogę. Kiedyś miałam z tym znacznie większe problemy, teraz też bywa różnie, ale staram się pamiętać, że w dobrym tonie jest spojrzeć na rozmówcę, że to pomaga nawiązać kontakt. Ja się tego zwyczajnie nauczyłam, żeby  usprawnić konwersację. Nauczyłam się też pewnych trików np. patrzę się w przerwę pomiędzy oczami, nie w same oczy. Dla obserwatora to prawie nie do zauważenia, a mnie znacznie ułatwia życie.

Innym takim przykładem jest poznawanie nowych ludzi, pierwsze rozmowy, o co można zapytać, czy nawet załatwianie czegoś z obcymi. Ponieważ ciekawość ludzi mam na niskim poziomie o wiele rzeczy się nie dopytuję, bo zwyczajnie to mi w ogóle nie przyjdzie do głowy. Potem, gdy relacjonuję to swojej przyjaciółce, ona zasypuje mnie gradem pytań, na które nie znam odpowiedzi. Ale dzięki temu następnym razem już wiem, jakie pytania zadać w rozmowie z daną osobą czy nawet nieznajomym. Rozwijam dzięki temu swój small talk. Teraz, rozmawiając z ludźmi, często zastanawiam się, o co by wspomniana przyjaciółka mogła spytać, i staram się rozwijać swoją ciekawość ludzi.

Z uczeniem się relacji / komunikacji / zachowań interpersonalnych przez obserwację wiąże się też jedna z wielkich trudności osób z ASC, jaką jest zachowanie się w sytuacjach intymnych, które ewidentnie odbywają się w sytuacjach 1:1, bez świadków. No bo jak mam tu się uczyć przez obserwację i kopiowanie, jak nie mam kogo kopiować?!!! To, co jest dostępne w Internecie czy telewizji, diametralnie odbiega od rzeczywistych praktyk w alkowie… I jest problem. Jak się zachowywać, co mówić. W takich sytuacjach możemy liczyć tylko na partnera/kę interakcji, na jej/jego wyrozumiałość. Ktoś nas musi wziąć za rękę i poprowadzić. Wiadomo, w społeczeństwie seks jest tematem tabu, a autyst(k)om jest jeszcze o wiele wiele trudniej.

Stąd między innymi u osób ASC tak ogromny lęk przed intymną bliskością, gdyż wiąże się to z kompletną niepewnością własnych zachowań. Brakiem możliwości przygotowania sobie jakichś schematów postępowania. To nas kompletnie wytrąca z poczucia bezpieczeństwa. A intuicja nam tu nie pomaga, nie ma co na nią liczyć. Owszem, posiadamy intuicję, ale bywa ona zawodna, zwłaszcza w sytuacjach społecznych. Podpowiada nam zachowania autystyczne, a nie funkcjonalne, które są najwłaściwsze dla danej sytuacji.

Ja w grupie

Mam potrzebę przynależności do grupy i akceptacji, choć ta chęć przychodziła z wiekiem. Na dobre rozwinęła się dopiero w liceum. W szkole byłam postrzegana jako liderka, albo taką rolę mi wyznaczano. Jednak nigdy jej nie chciałam. Owszem, lubię zarządzać, lubię jak coś jest po mojemu, ale skrajnie nie znoszę reprezentować grupy, jej poglądów, zwłaszcza jeśli moje zdanie jest inne. Jak mam reprezentować czyjeś interesy, skoro sama często jestem przeciwko tym interesom? Moja logika i moralność się burzą. W liceum i z racji ocen, i z racji tego, że zawsze miałam dobre kontakty z dorosłymi, szczególnie nauczycielami, wybrano mnie na przewodniczącą klasy. Odmówiłam. Nie przysporzyło mi to popularności, choć były słuszne głosy, że skoro nie chcę, to lepiej, że odmówiłam, bo po co im nieefektywna przewodnicząca.

Do przedszkola nie chodziłam, więc nie dało się zaobserwować przejawów ASC, a też ja nie miałam możliwości trenowania relacji społecznych, interakcji w grupie itp. W ogóle miałam mało kontaktów z rówieśnikami dopóki nie poszłam do zerówki. Nie mam z tego okresu szczególnych wspomnień, poza tym, że znalazłam bliską koleżankę, i w pierwszej klasie wszystko robiłyśmy razem. Potem niestety zmieniłam klasę i nastąpił kryzys. Już nie byłam w stanie zintegrować się z grupą. Byłam na uboczu zarówno z racji świetnych wyników w nauce (ogarniałam ułamki zwykłe – patrzono na mnie jak na kosmitkę!), braku umiejętności społecznych, jak i z racji bycia córką jednej z nauczycielek (czyli uważano, że mam dobre oceny za nazwisko). I tak aż do 6-7 klasy.

W klasach 1-3, więcej czasu spędzałam na przerwach z paniami w bibliotece, niż z rówieśnikami. Zresztą z tymi paniami zostawałam też po szkole, kiedy czekałam, aż mama skończy swoje lekcje. Wolałam towarzystwo nauczycieli niż rówieśników. Traktowali mnie zwyczajnie i lepiej mi się z nimi rozmawiało. Z rówieśnikami nie miałam o czym.

W podstawówce, tej dla klas 4-8, jeśli już jakieś kontakty z rówieśnikami miałam, to głównie z chłopakami. Mówili co myśleli, byli bezpośredni, stosowali mniej subtelności komunikacyjnych, więc było dużo, duużo prościej. A i też byli dla mnie lepszymi partnerami intelektualnie. Akurat u mnie w klasie byli lepszymi uczniami (poza mną oczywiście 😉) i o ciekawszych rzeczach można było z nimi pogadać. Zmieniło się to dopiero w okresie dojrzewania. Wtedy chłopaki zaczęli mnie peszyć, a próbowałam zintegrować się z dziewczynami z klasy. W pewnym stopniu mi się to nawet udało. W liceum integracja z klasą zajęła mi jakieś półtora roku, na studiach podobnie. Pierwsze trwałe przyjaźnie nawiązałam w drugiej klasie LO i na drugim roku studiów. Te przyjaźnie ze studiów przetrwały najdłużej, niektóre trwają do dziś. Na doktoracie integracja z grupą w moim zakładzie zajęła mi 3 lata. Tu miałam bardzo duże wyzwanie, bo grupa była hermetyczna, a ja w międzyczasie zaczęłam zmagać się z depresją.

Na koniec

Przez całe życie dążyłam do relacji, chciałam być częścią grupy, ale nie bardzo wiedziałam jak to się robi i progres postępował dzięki mojemu ogromnemu wysiłkowi, metodą prób i błędów. No i straszliwie bałam się zdemaskowania, że coś jest ze mną nie tak (wtedy tak jeszcze myślałam). Moimi objawami autyzmu będę się jeszcze z Wami dzieliła.

A w najbliższym wpisie chciałabym opowiedzieć o różnicach w objawach pomiędzy żeńskim a męskim ASC i o samych objawach żeńskiego ASC.

PS na zdjęciu fragment moich zbiorów bursztynu

4 thoughts on “Wpis 3 Moje doświadczenia adaptacyjne”

    1. Proszę bardzo. Rozumiem, masz możliwość wglądu w myśli, odczucia i sposób postrzegania świata przez osoby z ASC. Jeśli chcesz o czymś pogadać, pisz.

  1. Marto,
    uświadomiłaś mi jak trudno mi było w szkole:(. Mam dużo do przemyślenia!
    Dziękuję i czekam na więcej!

    1. To ja dziękuję, Haniu. Przykro mi słyszeć o Twoich trudnościach 🙁 Jeśli chcesz o czymś pogadać, pisz. Ja sama, przy okazji pisania tego bloga, grzebię w czeluściach swojej pamięci i odnajduję mnóstwo różnych wspomnień, i dobrych, i złych.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *